Marsz Niepodległości wyszedł i przeszedł. Przeszedł ulicami Warszawy, ale też przeszedł do
historii. Także jako najbardziej liczny ze wszystkich dotychczasowych marszów.
Po raz pierwszy i organizatorzy, i policja byli zgodni w liczeniu. 250 tysięcy.
Do tej pory i policja i organizatorzy podawali zawsze zupełnie inne dane i na
ich podstawie można było wyliczyć średnią. Tu średniej liczyć nie trzeba. Ale
nawet jak uczestników było 150 czy 200 tysięcy, to i tak ogrom.
To taki ogrom, który potwierdza nasze racje. To znaczy racje
organizatorów. I tych prawdziwych, i tych, którzy się pod organizację podpięli.
Czyli rząd i prezydenta.
Bo jak 250 tysięcy maszeruje z białoczerownymi i nie
rozrabia, to nieliczne fakty ciut inne niż wzorcowe, nie zmieniają naszego
poczucia, że mamy rację. To znaczy, dobrego samopoczucia organizatorów. I
władzy.
Tym większe zarówno zdziwienia jak i złość budzą
nieprzychylne komentarze o Marszu, o Polsce i polskim rządzie na tzw.
Zachodzie. W zachodnich, nieprzychylnych nam mediach.
W setkach, może tysiącach komentarzy pod zdjęciami
pokazującymi, jak rodzinnie i świątecznie manifestowali Polacy, popierający władzę i Marsz polscy internauci podkreślają,
że ta cała zachodnia propaganda to kłamstwo, obłuda, walka z Polską,
zaprzaństwo polskich dziennikarzy, podłość syjonistów i Niemców, ….
Umyka uwadze fakt, który nie umknął uwadze zachodnich
mediów, że oto rząd rozmawiał i dogadał się ze skrajną prawicę, niezależnie od
tego, jak bardzo jest patriotyczna (pojęcia patriotyzmu na użytek marszu nie
zdefiniowano), jak bardzo wpływowa i co Polsce może od niej grozić, albo co Polska
może jej zawdzięczać.
Zapewne niepokój na Zachodzi budzi fakt, z którego dumni są
i organizatorzy i podpinający się pod nich rząd, czyli gwałtowny liczebnie
wzrost ilości uczestników marszu. Ja nie wiem, jaka była przyczyna, ale dość
łatwo go zinterpretować, jako gwałtowny wzrost wpływów skrajnej prawicy w
Polsce.
A to nie może przejść w Europie i na świecie bez echa.
Czy nam się to podoba, czy nie. Czy zgadzamy się z taką
interpretacją, czy się nie zgadzamy.
Słyszę głosy, często mądrych, rozsądnych ludzi: a niby
dlaczego mamy się przejmować tym, jak nas postrzega zagranica? Skoro robimy
dobrze. Skoro to co piszą, jest i tak wyssane z palca. Patrzcie, jak było
spokojnie, rodzinnie, kolorowo, patriotycznie.
No patrzcie!!! A oni nie patrzą.
Poniżej wytłumaczę – i tym bardziej inteligentnym
zwolennikom nieprzejmowania się zagranicznymi opiniami, i tym mniej
inteligentnym – dlaczego powinniśmy jednak brać pod uwagę to, co o nas myślą na
Zachodzie. Dlaczego powinniśmy się tym bardzo przejmować, jak myślą źle. Nawet
jak uważamy, że nie mają racji, albo że robią to złośliwie.
Wyobraźmy sobie na chwilę, że nasi dobrzy znajomi zaczęli o
nas źle mówić. Oczywiście wiemy, jesteśmy przekonani, że nie mają racji, bo my
jesteśmy w porządku. Tak bardzo to wiemy, że nie przyjdzie nam do głowy
zapytać, dlaczego źle mówią o nas, czy przypadkiem nie mają trochę racji w tej
o nas opinii.
Pomyślimy sobie - pal ich sześć, nie ci znajomi, to będą
inni.
Jednak przychodzi taki moment, kiedy prawie wszyscy
zaczynają o nas źle mówić. Ale my i tak się tym nie przejmujemy. Wszak racja i
PRAWDA jest po naszej stronie. Ba, jesteśmy nosicielami PRAWDY, a oni to
kwestionują. Pal ich sześć
W końcu na końcu zostają nam jacyś ostatni znajomi, myślący
jak my, albo takie myślenie udający. Fakt, mieszkają gdzieś na East Endzie (czy
to miasta, czy to Europy), w gównianej dzielnicy, trochę szemrane towarzystwo.
Ale przecież myślą tak samo jak my.
Więc mamy znajomych nadal. Co najwyżej nie będziemy ich
odwiedzać.
Nie pomyślimy, że może oni zechcą nas odwiedzić, razem ze
swoimi kolegami z dzielnicy, żeby zobaczyć i pokazać kolegom, jak żyją ich
bogaci znajomi w dobrej dzielnicy.
Przyjdą, powiedzą „zdrastwujtie rebiata” i już nie odejdą. Oj, biada wtedy naszej
głupocie. Biada.
Święta prawda
OdpowiedzUsuń