piątek, 3 kwietnia 2020

Temat zastępczy za koronawirusa


Zdjęcie za Promocja Mielec

Cała publicystyka – co zrozumiałe - w zasadzie kręci się wokół epidemii koronowirusa, jej przebiegu i skutków dla społeczeństwa i gospodarki, które przyniesie. Inne tematy schodzą n plan dalszy.
Co nie znaczy, że zniknęły nam z życia i że ich nie ma.
Tak jak nie zniknęła nam lokalna, mielecka władza i niespodzianki, które nam co jakiś czas czyni.

I o jednej z takich niespodzianek będzie poniżej.

Świętej pamięci Prezydent Kozdęba wprowadził do obiegu społecznego i naszego mieleckiego życia jedną ważną innowację. Był nią odbiór odpadów zielonych z nieruchomości w Gminie Miejskiej Mielec.
Do specjalnie opisanych worków ładowaliśmy wszystko to, co nam wyrosło na działkach a czego nie dawało się zgospodarować np. w kompostownikach i po przyklejeniu kodu adresowego wystawiało się taki worek przed domem. Raz w tygodniu służby miejskie zabierały te worki.

Przyzwyczajony do takiego działania a nie poinformowany wcześniej o wprowadzonych zmianach już od lutego ładowałem odpady zielone w worki i czekałem na kwiecień. Przygotowałem takich worków 30, bo ja akurat nie ograniczam się na swojej działce do paru iglaków, ale mam wielką liczbę drzew i krzewów.

Jakież było moje zdziwienie, gdy pod koniec marca dowiedziałem się, że odbiorów odpadów zielonych w workach nie będzie. W MPGK gdzie zadzwoniłem, jakaś pani mętnie mi tłumaczyła, że teraz będą specjalne pojemniki na odpady bio, a jak przypadkiem nie uda nam się takimi odpadami pojemnika zapełnić, to będzie można dodać do niego trochę odpadów zielonych. Ale w workach to już nie. I że co gram glipa, skoro dostałem rozpiskę i tam jak byk stoi, że tylko bio.

Ja bio wyrzucam do kompostownika i na guzik mi taka łaska Gminy.

Ja się gminy pytam, co ja zrobię z liśćmi jesienią, gdy znowu będę miał ich pewnie z 30 albo 40 worków? Że mogę sobie odwieźć do PSZOK?
Ale pani mi powiedziała, że nie wie, czy tam mi przyjmą. Chociaż w wykazie odpadów do przyjęcia mają.

Ja się pytam gminy, czy w takim razie gmina nie powinna unieważnić uchwały o tym, że nie wolno palić ognisk. Bo jak nie było odbioru odpadów zielonych to ja gałęzie i liście po prostu spalałem. Czasami to było uciążliwe dla otoczenia. Ale wcale nie tak uciążliwe, jak palenie przez pół roku w piecach węglem albo drewnem, czy śmieciami.  Nawet nie tak uciążliwe, jak robienie co niedziela grilli.
Ale ogniska nie wolno, a w piecu wolno. Czas ognisk to dwa tygodnie, czas pieców to pół roku.

Wiem, że sytuacja budżetu gminnego jest trudna. Ja mogę się dokładać, płacąc dodatkowo za wywóz odpadów zielonych. W workach. Ale nich gmina mi to zapewni, niech to zorganizuje. A jak nie, niech mi nie przysyła straży miejskiej, gdy będę palił liście i gałęzie na swojej działce.

Wniosek z tego jeden. Nie warto mieć na działce wielu drzew. Pomimo apeli co bardziej nawiedzonych obrońców środowiska, dla których każde drzewo w mieście warte jest prawie tyle, ile pojedynczy obywatel, trzeba się drzew z działek pozbywać.

Bo Gminie chyba wcale nie zależy na tym, by zieleni Mielcu było dużo.

Zapytam na koniec – gdzież są te panie radne, które chcą mieć kwietne łąki w mieście?
Nie wspomożecie Panie tych mielczan, którym jeszcze na zieleni zależy?





niedziela, 29 marca 2020

Europa w obliczu końca - felieton z 11.11.2012



Już oczami wyobraźni widzę niektórych moich nieumiarkowanych krytyków, którzy na widok tego tytułu pukają się w czoło, mówiąc, że zupełnie oderwałem się od oficjalnej rzeczywistości i przemieściłem się w obszary zajmowane przez jej wrogów, a przynajmniej ludzi źle tej oficjalnej rzeczywistości życzących.

Jakiż że zawód ich spotka, kiedy dowiedzą się, że właśnie czytają króciutką recenzję z książki Marcina Króla, profesora idei, człowieka do głębi związanego z tą że oficjalną rzeczywistością, wspierającego PO a wcześniej UD, UW i ich klony, który w tym roku wydał pracę zatytułowaną właśnie „Europa w obliczu końca”, i która to praca – ku mojemu nieskończonemu zdziwieniu – przeszła bez jakiegokolwiek echa. Nie znalazłem żadnych poważnych jej recenzji, nie odbiła się echem na salonach politycznych, nie została skrytykowana ani pochwalona. Może to jeszcze przed nią, ale może być też tak, że profesor Król napisał książkę, z którą wszystkim jest nie pod drodze.

Kościołowi, bo poddaje go w książce wielkiej krytyce, chociaż zupełnie nie wiem za co, bo nie wynika to z tekstu książki, o czym będzie poniżej.
Platformie Obywatelskiej, bo krytykuje to coś, co u nas niektórzy jeszcze nazywają demokracją i wieszczy potężny kryzys, o którym ona, jako partia władzy, chciałaby jeśli nie zapomnieć, to przynajmniej nie mówić.
Prawu i Sprawiedliwości, któremu ten przepowiadany kryzys powinien być na rękę, a nie jest, bo profesor daje diagnozy, którego PiS, jako ewentualna partia władzy i tak nie byłby w stanie wprowadzić w życie.
Reszcie opozycji, która winna się cieszyć, bo Marcin Król pośrednio wychwala to coś, co ona kiedyś nazywała internacjonalizmem, czyli wspólnotę ponad narodami i liberalizm, a jakoś się nie cieszy.
No i kręgom Gazety Wyborczej, na których rzecz Profesor uczynił niesamowitą koncesję, pisząc o nacjonalizmie i obwiniając go o połowę kryzysowego zła, czyniąc to nieumiejętnie, co stawia pod znakiem zapytania część jego diagnoz.

A książka jest naprawdę ciekawa.Na dodatek Król stawia tezy dotyczące zdefiniowania kryzysu, które jakby wyjął mi z głowy. Dlatego tak się do tej książki „zapaliłem”, tym bardziej, że o kryzysie piszę od co najmniej trzech lat.

Zupełnie inaczej jest, jeśli chodzi o określenie przyczyn kryzysu, bo z tymi zgadzam się tylko w części.

Kiedy przeczytałem pierwsze akapity książki, pomyślałem, że wreszcie jest Polak, który zmierzył się z tematem, który inni tylko zaczarowują.
A zaczyna się ona tak.
„Mamy do czynienia z umiarkowanym kryzysem gospodarczym, poważnym kryzysem politycznym, dramatycznym kryzysem cywilizacyjnym i być może śmiertelnym kryzysem duchowym”.

Dalej profesor definiuje cztery podstawowe – jego zdaniem – wielkie europejskie spory, które doprowadziły do obecnego stanu bezradności i omawia je w kontekście ostatnich 200 lat. Zaznacza przy tym, że „Europę cechuje obecnie przede wszystkim strach .. intelektualny i duchowy”, który sprawia, że zaczynamy się kręcić w kółko i nie jesteśmy w stanie podjąć rozsądnych decyzji.
Spory te to:
1.     Religia jako przesąd i Kościół odwrócony od świata.
2.     Nacjonalizm i państwo narodowe przeciw uniwersalizmowi.
3.     Przyjemność jako cel ludzkiego życia
4.     Demokracja przeciwko liberalizmowi i liberalizm przeciwko demokracji.

Rozpatrzmy je pokrótce.
Sporowi pierwszemu, czyli konfliktowi pomiędzy wiarą i niewiarą, racjonalizmem a irracjonalizmem (jak chce Profesor), czy ideami francuskiego (głównie) Oświecenia a Kościołem, poświęcono w książce pierwszych czterdzieści stron, by w dalszej części obszernie do tej sprawy powracać. Tylko po co tak dużo? Bo o ile na początek Profesor stawia kilka interesujących (dla mnie) tez, będących swoistymi wynalazkami Oświecenia, jak np.: „zło istnieje tylko dlatego, że się o nim mówi, że się nim straszy po to, żeby utrzymać władzę. Jeżeli usuniemy źródło samego słowa, samego pojęcia, usuniemy także zjawisko” oraz „że zło można po prostu zlikwidować, kasując wiarę i religię”.( Pyszne, co?)
Co za tym idzie „pojawiła się potężna i do dzisiaj nie porzucona nadzieja, że można zbudować świat bez obecności zła”.
Też pyszne, ale nadal wielu w to wierzy, nie wierząc w Boga. I jeszcze jedno ważne odkrycie tamtych czasów, o którym trzeba wspomnieć. Rozwój to wiedza, wiedza nie ma granic i „wiedza wyzwala, także wyzwala od zła”.
I po tych ciekawych, określających w dużej mierze myślenie Oświecenia cytatach i rozważaniach, przechodzi Profesor do krytyki zachowań Kościoła, a właściwie Papieży, którzy – wg niego – nie uczynili przez 200 lat niczego, by zrozumieć(?) i wyjść naprzeciw ideom Oświecenia.
I tego to już ja nie rozumiem.

Książka szuka przyczyn kryzysu, w jaki weszła i wchodzi coraz głębiej Europa. Z jej treści wynika, że idee Oświecenia (czyli jednocześnie odrzucenie przez społeczeństwa religii) w dużej mierze okazały się być przyczyną tego kryzysu. Można więc wyciągnąć pośrednio wniosek (Profesor tego nie artykułuje), że może byłoby lepiej dla nas wszystkich, gdyby jednak wiara i religia odgrywała w życiu społecznym bardziej znaczącą rolę. Trudno tu więc zrozumieć, po co taka krytyka działań papieży? Jeśli zwyciężyły idee Oświecenia, to dlaczego mieć pretensje do religii? Że się za mało starała i dała się wyprzeć z życia społeczeństwa?
A może religia (wg Profesora) powinna być religią filozofów? Może dlatego krytykuje Kard. Wyszyńskiego, za jego „ludowy katolicyzm”, nie wspominając, jak wygląda ten inny katolicyzm na Zachodzie Europy. Bo filozofowie mogą filozofować, ale dopiero wtedy, jeśli bez zastanowienia wierzą, że „słowo może stać się ciałem”. Bez tej wiary każda filozofia w religii to początek końca tejże religii. Na szczęście polski Kościół jest mądrzejszy od najmądrzejszych filozofów i mimo kryzysu wiary nie jest z nim tak źle, jak na Zachodzie.

Druga kwestia – nacjonalizm. Nacjonalizm to dla Profesora coś, czego mogło nie być w Europie, tak jak mogło nie być państw narodowych więc chyba i narodów jako takich. „W wielkim uproszczeniu można powiedzieć, że powstanie nacjonalizmu jako zbiorowego społecznego uczucia, a także państwa narodowego jako instytucji, byłorezultatem specyficznej, niepowtarzalnej europejskiej głupoty i zdrady prawdziwego dziedzictwa Europy”.
Usiłowałem doczytać się, dlaczegóż to wg Profesora nacjonalizm jest winny kryzysu dzisiejszej Europy inie znalazłem tego. Mam nieprzeparte wrażenie, że nacjonalizm jest – według pewnych kręgów – winny wszystkiemu, a więc i kryzysowi. Bo opisując stan międzywojnia Profesor odsądza od czci i wiary nacjonalizm, obwiniając go o wszelakie zło tamtego czasu, w tym o nazizm i jego skutki, a ani słowem (sic) nie wspomina o winie komunizmu. A przecież ta wina, także za rozpętanie II wojny, jest dzisiaj ewidentna. Więcej – karykaturalnie, ale jednak był komunizm przez dziesięciolecia siłą ponadnarodową, a przynajmniej za taką chciał uchodzić, czyli był tego nacjonalizmu zaprzeczeniem. Więcej jeszcze: dzisiejsi władcy Unii Europejskiej to dzieci różnych ruchów lewicowych, od komunistycznych poczynając a na lewackich kończąc.
Więc można by rzec, że Unią rządzi ideologia, będąca zaprzeczeniem nacjonalizmu. Dlaczego więc i skąd ten kryzys? Może nacjonalizm jako przyczyna kryzysu i leitmotiv tej książki osadzono dla kogoś kto czyta i nagradza? Jeśli tak, to pomysł chyba okazał się chybiony.

To były dwa powody kryzysu, z którym albo się nie zgadzam (nacjonalizm) albo inaczej je widzę (Wiara i Oświecenie).
Natomiast w pełni zgadzam się z tezami książki o wielkim wpływie na kryzys wyrosłego na podglebiu Oświecenia utylitaryzmu, który to zakładał, że życie człowieka to ma być sama przyjemność, tu i teraz, i że państwo jest zobowiązane tę przyjemność obywatelom zapewnić, a także z tezą, o konflikcie pomiędzy liberalizmem, rozumianym tu jako niczym nie ograniczona wolność jednostki (vide:  prawa człowieka rozrosłe do idiotycznych wręcz rozmiarów) a kaleką już dzisiaj zupełnie demokracją.

Ale o tym niech sobie każdy z obywateli poczyta sam, bo i tak już za dużo napisałem. I proszę mi wierzyć: to naprawdę jest książka warta przeczytania. I ma tylko 211 stron.

Na zakończenie jeszcze tylko bezczelnie przypomnę, że fatalny wpływ idei Oświecenia na naszą rzeczywistość już niejednokrotnie w swoich felietonach opisywałem, krytykując Oświecenia jako największe zło w historii Europy, za co od niektórych z panów dyskutantów nieźle oberwałem, ale tezę tę nadal będę podtrzymywał, wsparty tym razem takim autorytetem jak Marcin Król. I to by było na tyle.



Czy Pan Prezydent Swół, (obecnie jeszcze) prezes „od śmieci”, zezwoli na budowę spalarni śmieci w Mielcu?

  Zdjęcie ze strony Euro Eko Sp. z o.o. Niekończąca się opowieść o nieszkodliwym spalaniu zwożonych z „połowy Polski” śmieci w środku Mie...