Niezastąpiona do awantur pani Nowacka ze swej partyjnej
kanapy zwanej bardzo na wyrost Inicjatywą Polską wystąpiła z kolejnym
rewolucyjnym projektem: dość z finansowaniem nauki religii w szkołach. Prócz
tego zaproponowała zaprzestanie finansowania składek na ubezpieczenia społeczne
i zdrowotne duchownych oraz likwidację Funduszu Kościelnego.
Propozycja w sam raz na kampanię wyborczą, jeśli Koalicja
Obywatelska chce przegrać najbliższe wybory. Zapewne jest część społeczeństwa,
które – wrogie Kościołowi – zechce poprzeć jej pomysły. Jestem jednak
przekonany, że będzie to mniejszość, nawet jak film Kler oglądnęło 5 mln ludzi..
Należy też pamiętać, że podobny, choć znacznie szerszy
projekt, pani Nowacka zapowiadała już w ubiegłym roku, ale jakoś nic z tego nie
wyszło.
Skoro jednak temat stanął publicznie, może warto mu się
przyjrzeć. Nauczanie religii w szkole budzi emocje od dość dawna, umiejętnie
podgrzewane przez środowiska wrogie Kościołowi.
Argumentacja takiego wniosku jest dość szeroka. Podnosi się
sprawę kosztów katechetów (ponad 1,3 mld złotych rocznie), ale także
argumentuje, że „Lekcje te nie mają
obecnie wiele wspólnego z nauką i rozwojem intelektualnym — ich charakter jest
z reguły czysto konfesyjny. Służą one w przeważającym zakresie formowaniu
wiernych.”
To taki głupi argument w stosunku do nauki religii, że mogą
podnosić jedynie ludzie bardzo bezczelni lubo ograniczonym pojmowaniu, czym
jest religia.
Kolejny argument – to brak zatwierdzania programu nauki
religii przez władze publiczna, chociaż te finansują naukę i ilość godzin
religii w programie.
Ja zaczynałem naukę religii w szkole podstawowej nr 5, w
1958 roku. Pamiętam jeszcze śp. ks. Lazarowicza, jak przechadzał się korytarzem
szkoły na I piętrze. Potem władza nas wyrzuciła i resztę edukacji religijnej odbywaliśmy
w maleńkim (nieistniejącym już) baraczku przy ulicy Cyranowskiej, w bardzo
trudnych warunkach. Jak dzisiaj słyszę od starych ludzi, że „było tak fajnie”,
to powiem, że się dziwię.
Tak, warunki lokalowe, jakie ma parafia, zmieniły się
radykalnie. Ale też zmieniły się czasy. Inaczej i często daleko mieszkamy,
inaczej dochodzimy/dojeżdżamy/lub jesteśmy dowożeni do szkół, prawie wszystkie
matki pracują, inny jest czas pracy rodziców, inne są wymagania bezpieczeństwa
dla uczniów, tak lokalowe, jak i w ruchu ulicznym czy np. dotyczące możliwości
porwań dzieci lub jakiegoś ich zaginięcia.
Wszystko jest inne.
I twierdzenie, że dawniej tak było, nie oznacza, że teraz
może tak być. I że rodzice, którzy chcą dla swoich dzieci nauki religii, wyraża
na to zgodę. Zgodę na przedwyborcze fanaberie jakiejś paniusi z Warszawy,
chociaż i żądania miejscowych wrogów Kościoła.
Państwo jest od zaspokajania potrzeb obywateli. Jeśli ludzie
chcą nauki religii w szkole dla swoich dzieci, to państwo winno im to zapewnić.
Tak jak daje ludziom 500plus, którego pani Nowacka na pewno nie zabierze, ani
nie będzie o to wnioskowała, tak jak finansuje się KRUS rolnikom, tak jak daje
się im służbę zdrowia, na która nie łożą, tak jak finansuje się wczesne
emerytury policjantów czy strażaków, nie mówiąc już o sędziach i innych
funkcjonariuszach państwowych, jak płaci się nauczycielom za trzy lata płatnych
urlopów.
Nie jestem, w obecnym stanie prawnym przywilejów stworzonych
dla wielu grup społecznych, zrozumieć, dlaczego spora grupa obywateli, których
istnienia w naszym społeczeństwie oczekuje zdecydowana większość obywateli, ma
być choćby wyłączona choćby z systemu zabezpieczenia społecznego?Na podobnych
zasadach można by zaproponować, by urzędnik, który całe życie żył z budżetu, a
który nie dał społeczeństwu dzieci, które będą łożyły na jego emeryturę swoją
pracą, żeby także był wyłączony z systemu emerytalnego. Na dodatek dla mnie
często taki urzędnik ( w tym co dał społeczeństwu) jest o wiele mniej
wartościowy niż ksiądz.
Jest i druga przyczyna mojego przekonania, że nauka religii
winna być w szkole i winna być przez państwo finansowana.
Uważam mianowicie, że państwo nie tylko powinno kształcić dzieci
i młodzież, ale także ich kształtować. Nie wystarczy do bycia dobrym obywatelem
jedynie znajomość geografii (Google), historii (też Google), a nawet języka
polskiego (w dużej mierze też Google). Potrzeba jeszcze wpajać młodym wartości,
wokół których mogą się jednoczyć (przynajmniej ci rozumniejsi), które będą
kształtowały ich jako obywateli, których chcielibyśmy mieć. Może to być robione
poprzez naukę religii różnych wyznań, albo naukę etyki. Ale należy młodym
przekazywać zasady, co w życiu jest dobre a co złe. Bez tego zginiemy.
Oczywiście zawsze pozostaje pytanie o formę takiego
przekazu. Jak to zrobić najlepiej. Jak ktoś mi powie, że księża tego nie
umieją, a cywilni, z przypadku brani, nauczyciele etyki, zawsze to zrobią
dobrze, to mu się roześmieję w twarz. Tak jak są dobrzy i źli nauczyciele
księża, tak są dobrzy i źli cywilni nauczyciele etyki. Ale jestem przekonany,
że w polskim systemie oświaty, marnie opłacanym, feudalnym wręcz w zarządzaniu,
nie zawsze kierującym się jakością nauczycieli, którzy jakże często cechują się
serwilizmem i biernością, znacznie więcej jest dobrych uczących księży, niż
przypadkowych nauczycieli etyki, choć pewnie także cywilnych katechetów, którzy na ogół mają złą opinię.
Ale jest i przyczyna druga`(prim), dlaczego uważam, że nauka
religii (i etyki) jest naszym dzieciom i wnukom potrzebna.
Pewnie nie wszyscy, łącznie ze mną, umieją to wyartykułować,
ale wielu z nas czuje, że zbliża się koniec świata, jaki znaliśmy, do jakiego
się przyzwyczailiśmy, w jakim nam przez ostatnie lata (a Europejczykom trochę
dłużej) było dobrze żyć. I jakiego byśmy chcieli nadal.
Ale to się kończy. Nie tylko z powodu zbliżającego się
zderzenia cywilizacji chrześcijańskiej z muzułmańska czy jakąś inną. Choć to
będzie czynnik zasadniczy.
Ale także dlatego że zupełnej zmianie uległa struktura
społeczeństwa.
Eric Hobsbawm jako pierwszy zwrócił uwagę na to, że
współcześnie właściwie znikła klasa chłopska, a znika tzw. proletariat. Te
osoby, które były kiedyś przypisane do tych grup, zalały współczesną kulturę.
Efektem tego jest to gwałtowne uproszczenie rzeczywistości (widać to choćby po poziomie centralnych
imprez sylwestrowych) - doszło do niego, bowiem trzeba było dostosować przekaz
do nowych odbiorców. Także obniżyć poziom szkolnictwa. Wszyscy wszak obywatele
mają równe prawa być równymi.
Z takim społeczeństwem nic się nie da zrobić. Każdy ma
komórkę, nowy samochód, ale z drugiej strony to w dużej części
są dzicy ludzie - tylko żyjący wśród nas.
Na dodatek moralność dla dużej części tych ludzi – nawet jak
formalnie czują się członkami kościołów - także została uproszczona. Żeby nie
powiedzieć, że często zanika, nie jest potrzebna. Czy sytuację poprawią lekcje
etyki? Nie wierzę.
Jednocześnie zmienia się gwałtownie całe otoczenie
polityczne. Nikt na dzisiaj nie wie, co się wyłoni, kto będzie dominował, jaki
system polityczny powstanie? Już widać, że demokracja umiera, a dochodzi do
głosu cos takiego jak demokratyczny populizm (coś jak demokracja ludowa, tylko
z przywódcą poza Moskwą), albo najprymitywniejsze formy nacjonalizmu.
I w tej sytuacji należy jeszcze zabrać społeczeństwu
podstawy, na których stworzyliśmy tę odchodząca cywilizację? Ewangelię?
Moralność? To i co, że wywiedzioną z Biblii? A ma ktoś inną?
Jak mówi, że ma, to kłamie. Nie ma niczego.
No to jeszcze na koniec o rozdziale państwa i Kościoła. Tak,
uważam, że tam, gdzie nie ma lekcji etyki, lekcje religii w szkole trzeba
próbować ustawiać na początku i końcu zajęć lekcyjnych. Na tyle, na ile to
możliwe.
Bo rozumiem, że lekcji etyki nasi wojownicy o świeckość
państwa nie chcą wyprowadzać poza szkoły?
Tylko lekcje religii? I to ma być równość obywateli wobec prawa?
No i z religii winno być osobne świadectwo. Z etyki także.
Które się komuś pokaże lub nie.
Niezależnie od moich poglądów religijnych, żadna z ponad 15 hal
fabrycznych i budynków, które przez ponad 20 lat działalności zawodowej było mi
budować i oddawać do użytku, nie była poświęcona przez księdza. Ale za to poświęciłem swój dom, który wybudowałem
dla rodziny, a później kapliczkę przed nim, poświęconą Bogu i pamięci Rodziców.
I żal czasem tych księży, proszonych do święcenia byle wychodka,
bo „tak wypada”.
I niech mi nikt nie mówi, że jest przymus zapraszania
księdza na otwarcie byle czego albo i czegokolwiek.
Ale jednocześnie niech nikt nie opowiada mi bzdur, że
niewierzący są w Polsce prześladowani, tak jak inni próbując uskuteczniać
narrację odwrotną, też kłamią.
To sprawa każdego człowieka z osobna, czy powiesi sobie
krzyż nad swoim biurkiem. I każdemu pozwólmy z tym pozostać sam na sam. Ale nie
zabierajmy mu szansy, by wybrał samodzielnie, gdy dorośnie i będzie świadomy
(mniej lub bardziej) tego co czyni.